ORGANIZATOR DNI ATEIZMU PANOM REDAKTOROM, ARBITROM ELEGANCJI…

Jako jeden z organizatorów „Dni Ateizmu” z niejakim rozbawieniem przyglądam się jak najwybitniejsi publicyści wzięli się za ustalanie czym właściwie powinien być taki porządny, elegancki, przystający do naszej rzeczywistości ateizm. Bo panowie publicyści są w jednym całkowicie zgodni właściwie niezależnie od osobistych sympatii i przekonań politycznych – krajowi aktywiści ateistyczni to ich zdaniem jakaś przaśna masa, która z „prawdziwym ateizmem” ma bardzo niewiele wspólnego.

Przyjrzyjmy się kilku głośnym sprawom. Szczecinianin Jerzy R. uznał, że naruszono jego dobra osobiste, kiedy pewien ksiądz na tamten świat go wyprawiał namaszczając świętymi olejami. Założył w związku z tym sprawę w sądzie i domagał się odszkodowania. Uznał, że to niedopuszczalne, że w publicznym szpitalu bez jego zgody odprawia się nad jego bezwolnym ciałem jakieś rytuały. Przekonywał, że jako niewierzący poczuł się potraktowany w sposób, któremu w domenie religijnej odpowiada słowo „profanacja”, że odarto go z osobistej godności, narażono na cierpienie duchowe i bezpośrednie straty moralne.

Na takie dictum publicysta Szymon Hołownia całkiem z refleksem zauważył, że cóż z niego za ateista? Wszak gdyby tak naprawdę był niewierzący, jak o sobie mówi, to dał by sobie z taką błahostką spokój, przeszedłby nad nią do porządku, księdzu, który przecież w trosce i najlepszej wierze działał – dobrotliwie wybaczył a szpitala, w którym ksiądz sobie z pacjentami władczo poczyna niczym sam ordynator – po sądach nie ciągał. Szymon Hołownia wyraził tutaj przekonanie, że „prawdziwi ateiści” w zasadzie powinni zachować stoicki spokój wobec wkraczającej na świeckie terytoria symboliki religijnej, że skoro przecież i tak nie wierzą, to cóż dla nich za różnica, czy udzielono im świętych sakramentów czy nie. Mało brakowało, żeby Szymon Hołownia zaczął dowodzić, że takim „najprawdziwszym ateistom” obojętne powinno być nawet to, czy ktoś wbrew ich woli ochrzci ich małoletnie dzieci – przecież krzywdy żadnej oblanie kroplą wody dzieciaczkom nie uczyni a skoro rodzice niewierzący, to co im tam za różnica…

Wypada mi się tylko zgodzić – naprawdę dobrze uformowany ateista dałby sobie nawet katolicki pochówek odprawić! Co mu tam? – W boga nie wierzy, zatem wszystko mu jedno. Po co miałby rodzinie kłopot sprawiać, po co babcię martwić a wnuki gorszyć – nieprawdaż panie Szymonie? Sam sobie zadaję pytanie!

Kiedy nasi przyjaciele z lubelskiej fundacji „Wolność od Religii” zrealizowali kampanię bilbordową z hasłem „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę” inny wybitny polski publicysta, Paweł Lisicki napisał: „Nie o żaden ateizm tu chodzi, twierdzę, ale o czysty, barbarzyński nihilizm. Dlatego to, że takie billboardy w Polsce wiszą, nie jest znakiem wolności, ale zdziczenia. Wstyd dla obecnego pokolenia.” Ha – rację miał pan Lisicki z pewnością! Wszak każdy przyzna, że prawdziwy ateista – nawet jeśli nie kradnie, nie zabija i nie wierzy, to aby nie urazić pamięci tych milionów, co na zsyłkę w taczankach jechały klepiąc różaniec po drodze powstrzyma się od nachalnego eksponowania swojej bezbożności i z pokorą zaakceptuje w jakim kraju żyje. Tylko ateista-cham, tylko jakiś ateista-prostak będzie miał czelność ot tak wyjść na agorę ze swoim bezczelnym „nie wierzę”. W Polsce, w kraju, w którym tylu katolików wycierpiało tylu nieszczęść takie zachowanie po prostu nie przystoi – nieprawdaż?

Skoro już zgodziliśmy się z redaktorami Hołownią i Lisickim, to w gronie bezbożnych organizatorów „Dni Ateizmu” zadaliśmy sobie trudne pytanie: co właściwie możemy zrobić, żeby nagłośnić nasze postulaty i nasz światopogląd nie urażając przy tym nikogo niczym jacyś nieokrzesani troglodyci?

No i stanęło na tym, że odwołamy się do historii – wszak Polska jest krajem przez historię doświadczonym, krajem, w którym historię się szanuje o narodową pamięć dbając szczególnie. Stąd wziął się pomysł rekonstrukcji historycznej kaźni Kazimierza Łyszczyńskiego. Po kolejnych naradach odrzuciliśmy plan maksimum – oszczędzimy Warszawiakom wystrzeliwania prochów Łyszczyńskiego z wielkiej armaty – to zbyt plebejskie (chociaż niektóre źródła podają, że właśnie tak potraktowano prochy szlachcia-ateisty). Rozpalanie stosu i sam akt kremacji wydał się nam z kolei zbyt makabryczny, żeby ot tak – fundować go zgromadzonej na Rynku publiczności. Wybraliśmy zatem wariant skromny i oszczędny – zaledwie symbolizujący to, co naprawdę stało się 325 lat temu na warszawskiej Starówce.

Postanowiliśmy jednak zadbać o szczegóły – mowę Instygatora Koronnego uwspółcześnili pracownicy Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, stroje uszyto zgodnie z duchem epoki, egzorcyzmy odczytywaliśmy po łacinie. A aby nasza praca nie poszła na marne – zaprosiliśmy do odegrania roli skazańca profesora Jana Hartmana.

To ważne – rok temu zrobiliśmy „Łyszczyńskiego” po raz pierwszy. Pies z kulawą nogą się nie obejrzał! Niewielki tekst o wydarzeniu, pod tytułem „Bruno po polsku” popełniła jedynie pani Joanna Podgórska z „Polityki” zwracając uwagę na podobieństwo losów Giordano Bruno i Kazimierza Łyszczyńskiego. Jednak o tym pierwszym wie cały świat, o tym drugim zapomniano we własnej ojczyźnie…

Zatem pomni tego, jak media potraktowały nas rok temu, tym razem postanowiliśmy wziąć je fortelem – osoba prof. Hartmana była magnesem, któremu nie mogły się oprzeć. I to był sukces – za kilka tysięcy złotych (tak pani posłanko Pawłowicz – nader skromne były te stypendia od Iluminatów i Rządu Światowego) zrobiliśmy imprezę, którą media pokazały całej Polsce właśnie ze względu na osobę prof. Hartmana.

Dołożyliśmy też wszelkich starań, aby obyło się bez incydentów: nikt nie rzucał kalumnii, nie obrażał wiernych kiedy nasza procesja przechodziła obok znaczących warszawskich świątyń. Z wdzięcznością zauważam zatem, że butelka, którą jakiś bogobojny młodzieniec miotnął we mnie, kiedy w stroju biskupa przechodziłem obok kościoła św. Anny była rzucona niezbyt mocno a w dodatku była zdaje się plastikowa.

Profesor Hartman po brawurowym odegraniu swojej roli wygłosił poruszające przemówienie – państwowotwórcze, odwołujące się do tych emocji, które pomimo wszelkich różnic ludzi łączą i do tych idei, które nakazują państwu traktować wszystkich tak samo, z taką samą atencją i wrażliwością bez względu na wyznawaną wiarę czy światopogląd. Przekaz ten był wzmocniony wzruszającym, pełnym odniesień do własnego życiorysu przemówieniem pani Maryam Namazie – irańskiej dysydentki zmuszonej do opuszczenia kraju, aktywistki zaangażowanej w obronę praw kobiet w świecie muzułmańskim.

Chcieliśmy w ten sposób pokazać, że nasz świat (w którym niegdyś ateistów palono na stosie a w którym dziś jest to już nie do pomyślenia) różni się od świata współczesnego Islamu (gdzie wciąż w wielu krajach ateizm jest karany śmiercią) za sprawą rewolucji oświeceniowej, która jest tak samo immanentną i niezbywalną częścią europejskiego dziedzictwa, co tak bardzo hołubione w Polsce chrześcijaństwo.

Chcieliśmy przypomnieć, że to dzięki dorobkowi wolnomyślicieli, agnostyków, deistów i ateistów takich jak Kartezjusz, Bruno, Galileusz, Łyszczyński, Wolter, Diderot, Rousseau czy d’Alembert nasza kultura wyrwała się z pęt dogmatycznego obskurantyzmu i rozpoczęła trwająca do dziś przygodę z racjonalizmem, poznaniem naukowym i demokracją. Chcieliśmy przypomnieć, że jesteśmy Europejczykami nie tylko dzięki chrześcijaństwu, ale nawet niejako wbrew niemu – jesteśmy Europejczykami ponieważ dzięki dorobkowi Oświecenia mogliśmy krytycznie na chrześcijańskie dziedzictwo zacząć spoglądać i twórczo je przetworzyć!

Zdumiało na zatem, że kolejny wybitny arbiter elegancji, red. Marcin Meller uznał zrealizowane przez nas wydarzenie za godną wstydu hucpę. Dla red. Mellera wzięliśmy udział w „Turnieju Sekt” a prof. Hartman stał się w jego oczach „Wielkim Kapłanem”! Redaktor Meller, niczym Naprawdę Prawdziwy Ateista z dziada pradziada, na ulicę nie wyjdzie, żeby do bezbożnych racji przekonywać. Prawdziwy dżentelmen, jakim pan Meller jest z pewnością – nie epatuje ludzi wierzących, traktujących wiarę poważnie, wiedząc, że może im to sprawić przykrość albo ból. A przecież, nie dość, że sama bezbożność wiernych w oczy kłuje, to jeszcze łatwo można być posądzonym o prymitywny antyklerykalizm lub wręcz jakieś eklezjogenne natręctwa – w dobrym towarzystwie czegoś takiego się nie wybacza. Toż to prawie śmierć cywilna!

Jako osoba finansowo niezależna, redaktor Meller nie czuje się też w potrzebie zwracać uwagi na te aspekty obecności religii w polskim życiu publicznym, których skutki liczy się w złotówkach. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają a skoro kościół mówi, że ich potrzebuje, to niech sobie ile trzeba weźmie! – Naprawdę Prawdziwy Ateista powie sobie w duchu: „to jest katolicki kraj a zatem to nie jest moja sprawa”. Takiego eleganckiego dystansu i finansowej swobody tylko pozazdrościć!

W jaki zatem sposób polscy ateiści powinni próbować zwracać uwagę na kwestie naruszania konstytucji przez panoszący się wszędzie kościół, domagać się respektowania swoich praw obywatelskich w takim samym wymiarze, jakim mogą się w Polsce cieszyć katolicy czy bronić finansów państwa przed dezynwolturą w rodzaju przekazywania milionów na monumentalne świątynie pozostaje dla nas tajemnicą. Wciąż nie wiemy jak się zachować, żeby Wybitny Obrońca Ateizmu, redaktor Meller nie musiał sięgać po swoje ostre jak brzytwa pióro. Oczekujemy więc, że redaktor Marcin Meller zgodzi się poświęcić odrobinę swojego cennego czasu na doradzenie nam właściwych i – jakże by inaczej – eleganckich oraz skutecznych sposobów promocji naszych postulatów w debacie publicznej. Dobre rady rozpatrzymy i w miarę możliwości będziemy się do nich w przyszłości stosować.

Jako „ateistyczne głupki, pajace i kompletnie nierozgarnięci obciachowcy” – prosimy bardzo Panie Redaktorze!