Należy zauważyć, że oficjalne (kanoniczne) stanowisko Kościoła wobec problematyki aborcyjnej kilkakrotnie ulegało zmianie. Antykoncepcję i aborcję potępiał surowo wpływowy kardynał Tomasz Kajetan. Bardzo popularny Katechizm Rzymski (Trydencki) z 1566 r. uznawał wszelką antykoncepcję i aborcję za akty zbrodnicze, lecz pogląd ten wyrażony był wyłącznie w kontekście małżeństwa. Pierwsza bardziej formalna zmiana stanowiska Kościoła wobec aborcji została przeprowadzona przez papieża Sykstusa V jako konsekwencja jego walki z rzymską prostytucją. W ogłoszonej w 1588 r. bulli Effraenatam papież obłożył ekskomuniką zarówno antykoncepcję jak i aborcję w każdym stadium ciąży. Co ciekawe jednak, już jego następca – Grzegorz XIV – odwołał te zarządzenie jako niewynikające z teologicznych poglądów na animację płodu i przywrócił stanowisko, zgodnie z którym grzechem ciężkim jest jedynie późna aborcja, co współgrało z omówioną wcześniej średniowieczną wizją osobowości człowieka. Ekskomunikę za przerwanie ciąży na każdym etapie przywrócił dopiero Pius IX w 1869 roku, co znalazło potwierdzenie w kodeksie kanonicznym z roku 1917 oraz zostało powtórzone w kanonie 1398 obecnie obowiązującego kodeksu prawa kanonicznego z roku 1983.
Rozwijana przez wieki chrześcijańska koncepcja osobowości w sposób twórczy wzbogaciła świat łaciński tworząc trwałe ramy dla personalistycznego charakteru naszej kultury. W tym sensie dzieło Kartezjusza nie jest zaprzeczeniem, ale oczywistym rozwinięciem doktryny scholastycznej, dokonanym w oparciu o nową wiedzę przyrodniczą. Jego słynne cogito ergo sum – myślę, więc jestem jest jedynie przeformułowaniem wcześniejszych poglądów w oparciu o nowatorską koncepcję świadomości. Wg Kartezjusza osobą jest byt świadomy, czyli obdarzony duszą rozumną a świadomość zaczyna istnieć dopiero wówczas, gdy uświadamia sobie własne myślenie. Jak to wyraził Tatarkiewicz:
W myśli, w samowiedzy Kartezjusz znalazł „punkt archimedesowy” dla filozofii, wystarczający, by oprzeć na nim przekonanie o istnieniu jaźni. Zarazem jednak Kartezjusz zrywa ze starą, jeszcze przecież grecką tradycją, wedle której dusza była czynnikiem życia. Dla Kartezjusza dusza zostaje już pojęta wyłącznie jako czynnik myśli.
To właśnie z tym aspektem filozofii oświeceniowej rozpoczętej przez Kartezjusza nie mógł i nadal nie może zgodzić się Kościół. Powtórzę znów za Tatarkiewiczem:
Życie zostało przesunięte do sfery przedmiotów materialnych i pojęte jako proces czysto materialny; dusza zaś, straciwszy łączność z życiem, straciła zarazem łączność z ciałem. I wytworzył się radykalny dualizm duszy i ciała. Zachowanie człowieka robi wrażenie, że dusza i ciało nie tylko złączone są w nim, lecz że też oddziaływają wzajem na siebie; ale znów założenia Kartezjusza nie pozwalały przyjąć, by dusza mogła cośkolwiek zmienić w przebiegu cielesnym, a ciało w duchowym. W efekcie powstało szczególne napięcie między filozofią oświeceniową a poglądami Kościoła: Kartezjusz ujawnił trudność zrozumienia stosunku duszy i ciała, ale trudności tej nie rozwiązał. Będą to usiłowali uczynić jego następcy. Stosunek duszy i ciała stanie się głównym zagadnieniem stulecia. […] dualizm, usuwający wszelką interwencję sił duchowych z rozwoju ciał, umożliwił czysto mechanistyczne przyrodoznawstwo, a z drugiej strony, przez eliminację czynników materialnych z rozważania zjawisk psychicznych, przyczynił się do rozwoju psychologii. (idem)
Dla Kościoła ten aspekt myśli oświeceniowej był i nadal pozostaje niczym innym, jak nawrotem dualistycznej herezji gnostyckiej, czym należy tłumaczyć postępujące w czasach nowożytnych usztywnienie stanowiska Kościoła także wobec problematyki aborcyjnej.
Jak starałem się wykazać, można filozoficznie uzasadnić zdecydowanie krytyczny punkt widzenia Kościoła na wszelkie próby instrumentalnego traktowania życia ludzkiego. Dla Kościoła, zgodnie z jego dwutysiącletnią tradycją, osoba człowiecza stanowi jedność ciała i duszy. Instrumentalne traktowanie człowieka – jako obiektu mechanicznej manipulacji – jest sprzeczne z chrześcijańską wizją człowieka i na tej zasadzie Kościół ma pełne prawo uważać zasadnicze ingerencje w „substancję” człowieka za grzech ciężki. Niemniej jednak – żeby być zgodnym z tą samą tradycją chrześcijańskiej wizji człowieka jako osoby – Kościół nie może i nie powinien identyfikować praktyki in vitro z morderstwem. Jak by bowiem nie patrzeć – przez całe wieki tkwił w przekonaniu, że człowiek zyskuje osobowość dopiero na pewnym etapie rozwoju płodu, kiedy dostatecznie uformowany płód staje się odpowiedni dla zaistnienia rozumnych władz duszy.
Trudno nie zgodzić się, że cała nasza wiedza na temat człowieka potwierdza, że te rozumne funkcje mogą się realizować jednie na materialnej bazie, jaką stanowi układ nerwowy. Zakładając najbardziej radykalny wariant, że warunkiem wystarczającym do podjęcia rozumnych funkcji duszy jest pojawienie się pierwszych komórek nerwowych, trzeba by przyjąć, że nie ma na to szans przed trzynastym dniem życia zarodka. Tymczasem w najbardziej nawet czasochłonnych procedurach in vitro embriony hoduje się nie dłużej niż 5 dni. Norma w Europie to dwa-trzy dni, kiedy embrion liczy sobie wszystkiego sześć do ośmiu komórek.
W encyklice Evangelium vitae Jan Paweł II przywołując w domyśle nauczanie Magisterium zadaje retoryczne pytanie: „Czy jednostka ludzka nie jest osobą ludzką?”, lecz ani w samej encyklice ani w opublikowanej przez Kongregację Nauki Wiary „Deklaracji o przerywaniu ciąży” nie znajdziemy analizy tego zagadnienia na poziomie porównywalnym ze średniowiecznymi dociekaniami. Próżno tam szukać wątpliwości i rozterek, jakie nurtowały Doktorów Kościoła! Deklaracja świadomie nie pogłębia problemu animacji płodu podkreślając, że „nie ma bowiem co do tego jednobrzmiącej tradycji” oraz że „jest to właściwie dyskusja filozoficzna, od której nasza afirmacja moralna pozostaje niezależna.”
Opowiadając się za najbardziej radykalną wersją interpretacji doktryny w zakresie problematyki aborcyjnej Kościół dokonał dalekosiężnego wyboru właściwie marginalizując zagadnienie animacji jako mało istotne. Osobiście interpretuję to jako wyraz powolnego, lecz systematycznego pomniejszania roli tradycji tomistycznej, nawrotu do intuicyjnego nauczania Ojców Kościoła oraz rosnącej roli duchowości augustyńskiej. Kościół, w przedziwny sposób zatoczył koło i po dwóch tysiącach lat powraca do swych pradawnych źródeł, na nowo odnajduje symbolikę „serca” i poprzez nie buduje fundamenty katolickiej moralności, w której nie ma miejsca na ucieczkę od ludzkiej kondycji i przynależnego jej cierpienia. Św. Edyta Stein napisała o dziełach św. Jana od Krzyża, że „nie jest to teoria, spekulacja ani żadna konstrukcja ideologiczna – jest to wiedza, tylko innego rodzaju, wiedza duchowa, oświetlająca człowieka niezależnie od poznania umysłowego.” Współczesny Kościół coraz bardziej zwraca się w tę właśnie stronę, w stronę „filozofii światła”. Kanonizacja Faustyny Kowalskiej na świętą Kościoła katolickiego dokonana przez Jana Pawła II była kluczowym momentem tego ostatecznego zerwania zależności wiary od rozumu. Kościół Benedykta XVI coraz mniej akcentuje filozoficzne aspekty myśli chrześcijańskiej a kieruje się bezpośrednio w stronę duchowości i uczuciowości, co zostało potwierdzone wyświęceniem Karola Wojtyły. Benedykt XVI, który bardzo intensywnie studiował relacje między filozofią a wiarą nie pozostawia tutaj żadnych złudzeń: wszelki sens przynosi w sobie tylko wiara a rozum pozwala jedynie na wyrażenie jej treści. Sformułowaniem wiary katolickiej jest credo i to ono jest jej najpełniejszym aktem, wystarczającym do rozpoczęcia chrześcijańskiej egzystencji. Podążając za jego wezwaniem człowiek jest w stanie odnaleźć drogę do Boga nie oglądając się na żadną wiedzę – wystarczy, że napełni serce wiarą.
Jest to program odrzucający wszelką zależność stanowiska Kościoła od intelektualnego dorobku Oświecenia. Kościół nie chce już niczego uzgadniać z rozumem. Rozum pozostaje ważnym narzędziem wiary, ale bez prawa jej krytycznego osądu. Wszędzie tam, gdzie otwiera się pole konfliktu prymat ma tylko wiara: „afirmacja jest niezależna od filozoficznych dyskusji.”
To program wyjątkowo ambitny – trudno powiedzieć jak odnajdą się z nim masy katolików w coraz bardziej zależnym od racjonalności świecie. Trudno też odgadnąć, na ile będą w stanie przyjąć tak radykalne stanowisko za swoje. Z pewnością jednak program taki – skoro przekłada się na propozycje środowisk katolickich w zakresie rozwiązań prawnych wspólnych dla całego społeczeństwa – jest skrajnie niebezpieczny. Biorąc pod uwagę wciąż wielką siłę oddziaływania tych środowisk, podejmowane przez nie próby przyjęcia perspektywy irracjonalnej jako nadrzędnej wobec racji rozumu grozi cofnięciem naszej kultury w czasy przedoświeceniowe ze wszystkimi tego strasznymi konsekwencjami dla organizacji państwa i społeczeństwa.
sceptyk napisał(a):
10 maja 2014 at 23:24 -
Bardzo cenne zestawienie historycznych zmian poglądów w obrębie kościoła rzymskiego. Zabrakło mi tylko postawienia jedynie logicznego ale drastycznego pytania: czy ktoś , kto tak często i diametralnie zmienia swoje poglądy może być poważnie traktowany w uzurpowanej roli nauczyciela moralności? Aktualna pozycja hierarchii kościelnej w procesie stanowienia cywilnego prawa jest w tym świetle ponurą groteską, a ostatnie zdanie tekstu rodzajem współczesnej Apokalipsy.
belizareusz napisał(a):
11 maja 2014 at 16:48 -
Chylę czoła przed erudycją autora. Trzeba by być nie lada znawcą tematu, by czepiać się czegokolwiek w tekście.
Moja watpliwość jest następująca: Co z tego tekstu wynika, dla chcących tworzyć świeckie państwo? To jest raczej zaproszenie do filozoficzno-teologicznego sporu na akademickim poziomie. Sporu, z którego nic nie wyniknie, poza tym, że nobilituje teologię jako źródło moralności, a tym samym czyni teologów stroną w stanowieniu norm prawnych.
Czy to jest ciąg dalszy zapraszania ateistów do dialogu z religiantami? Czy ten dialog ma polegać na wspólnym określeniu, które fragmenty Pisma Św. należy przyjąć za wykładnię prawa i obyczaju, a które nie?
Po zejściu na psy portalu racjonalista.pl staram się znaleść stronę, na której teksty krytyczne wobec KK nie będą pisane z pozycji „przepraszam, że żyję”. Z drugiej strony, „czarny PR”, dowodzący jaki to KK jest „be” należy chyba zostawić Faktom i Mitom. Oczekuję więc tekstów, które będą „białym PR-em” dla laicyzacji i ateistów.
Tekstów, a nie migoczących obrazków.
Zbigniew P. Szczęsny napisał(a):
11 maja 2014 at 20:54 -
Dziękuję za komentarz!
Po pierwsze, na tej witrynie autorzy sami odpowiadają za swoje teksty – poglądy w nich wyrażane nie są jakimś oficjalnym stanowiskiem KA. Stanowiska oficjalne są zawsze komunikowane jako takie.
Co do meritum. Moim zamierzeniem było podkreślenie, że w przypadku prób tzw. konstruktywnego dialogu z Kościołem jest się skazanym na swego rodzaju walkę z ruchomym celem. Kościół nawykł do zmian stanowiska i do sprytnego schodzenia z celu wszędzie tam, gdzie nie czuje się silny. Natomiast tam, gdzie czuje się silny – stara się przede wszystkim wszelkimi sposobami uciszyć przeciwnika. Mamy zatem próbę kryminalizacji zarówno aborcji jak terapii in vitro oraz schodzenie z linii strzału tam, gdzie próbuje się podjąć jakąś merytoryczną dyskusję. To powinno dać do myślenia tym wszystkim, którzy spodziewają się po Kościele „podjęcia rzeczowej debaty”. Nic z tego – niczym oślizgły wąż wymknię się z ręki i tych swoich mówców, którzy stają się nieznośni przesunie rząd do tyłu a wystawi nowych, pięknoustych, dalej starając się wygrywać taktycznie nawet drobne potyczki prawne.
Bo cały czas powtarzam – w przypadku Kościoła mamy w ostatnich latach zwrot – i trzeba to zrozumieć. Uważam np. że środowisko p. Dominiczaka czy p. Agnosiewicza tego jeszcze nie zrozumiało – że nastąpiła w Kościele zmiana zasadnicza. To widać w stopniowym, lecz nieustępliwym wycofywaniem się Kościoła z postanowień II Soboru Watykańskiego. Uważam, że Kościół po upadku komunizmu realizuje podobny scenariusz, co wielki kapitał – na swój sposób wycofuje się z umowy, jaką zawarł z liberalną demokracją po II Wojnie Światowej. Tak samo, jak wielki kapitał – w imię obrony przed postępem komunizmu zgodził się na socjalemokrację dobrobytu, która na naszych oczach wali się w gruzy ustępując coraz bardziej grabieżczym i antyspołecznym formom wyzysku, tak Kościół wycofuje się z konsensusu, jaki musiał zawrzeć z demokracją coraz częściej i corazj jawniej kontestując oświeceniowe zdobycza. Uważam, że jest to proces wyjątkowo niebezpieczny i powinno się z niego dobrze zdawać sprawę. Jednak w prywatnych rozmowach często trudno jest to jakoś rozsądnie ująć i wyrazić. Brakuje argumentów albo są one trywialne. Sądzą, że mój tekst trochę takich mniej trywialnych argumentów do poważnej dyskusji dostarcza.
Pozdrawiam!
belizareusz napisał(a):
11 maja 2014 at 22:00 -
> „Bo cały czas powtarzam – w przypadku Kościoła mamy w ostatnich latach zwrot – i trzeba to zrozumieć. Uważam np. że środowisko p. Dominiczaka czy p. Agnosiewicza tego jeszcze nie zrozumiało – że nastąpiła w Kościele zmiana zasadnicza. ”
Ale właśnie M.Agnosiewicz wykonał woltę, bo uważa, że kościół Franciszka zmienił się zasadniczo – w pożądanym przez laicyzm kierunku! – więc należy złagodzić (sic!) krytykę i szukać konsensusu….
Zdaniem wielu (w tym moim) to tylko takie zagranie dla galerii, sztuczka PR-owa, poza ogólnikowymi banałami i apelami pozbawiona konkretów. Dlatego koncepcja D.Kędziory – dialogu z KK – zbulwersowała mnie.
Pana odpowiedź na mój komentarz uważam za wysoce zadowalającą, ze stanowiskiem, które Pan zaprezentował zgadzam się w całej rozciągłości.
Zbigniew P. Szczęsny napisał(a):
11 maja 2014 at 23:14 -
Sądzę, że Mariusz Agnosiewicz, którego bardzo szanuję – dał się zwieść. Nie on pierwszy z resztą. To stara taktyka – jak na ubeckim przesłuchaniu – dwóch papieży złych a potem jeden „dobry”… wicie, rozumiecie…
Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś doprowadzić do debaty z Mariuszem Agnosiewiczem, w której wymienimy argumenty. Póki co o taką debatę trudno – oststno dostaliśmy 'bęcki’ od p. Dominiczaka, który nazajutrz po tym, jak perorował u nas na panalu podczas „Dni Ateizmu” na innej debacie dnia następnego nazwał nas „oszołomami” – było nam przykro, ale to jest niestety taka jakaś dziwna zajadłość, która się czasem ujawnia wśród ludzi, którzy mają o sobie wysokie mniemanie. Nie moge się poszczycić aż takim dorobkiem, jak pan Dominiczak, niemniej jednak uważam, że tkwi w błędzie sądząc, że tzw. laikat kościelny ma w ogóle coś do gadania – przynajmniej w polskim kościele. On chce tak „moderować” ten laikat, chyba pomny pamięci tzw. Klubów Inteligencji Katolickiej – dość jest to zabawne w ogóle, co on sobie na ten temat wyobraża – szkoda tylko, że ma do tego taki niesłychanie poważny stosunek.
Pozdrawiam!
belizareusz napisał(a):
12 maja 2014 at 14:56 -
Nie miałem osobistego kontaktu z M.A, tym niemniej skłonny jestem podzielać Pańskie zdanie.
Co do drugiego pana, znam go tylko z jego publikacji oraz notki biograficznej w Wiki, więc nie odważę się oceniać go „zaocznie”, wskażę tylko, że żywię głęboką nieufność wobec osób, których autorytet pochodzi z udziału w licznych projektach, w których często dobre chęci (oraz przekonanie o własnej nieomylności) zastępują kompetencje.
A epitety zamiast argumentów – normalka…
belizareusz napisał(a):
12 maja 2014 at 15:17 -
Nie miałem okazji znać osobiście M.Agnosiewicza, jestem skłonny zgodzić się z Pana opinią.
Co do drugiej osoby, znam tylko kilka dawnych tekstów A.Dominiczaka, oraz notkę biograficzną na Wiki, więc nie odważę się na „zaoczną” krytykę. Wspomnę tylko, że żywię głęboką nieufność wobec autorytetów, zbudowanych na uczestnictwie w wielu różnych projektach, gdzie często dobre chęci (i przekonanie o własnej nieomylności) zastępują kompetencje.
A epitety zamiast argumentów – normalka…