Tekst ukazał się 3 listopada 2015 r. w dziale „Opinie” dziennika „Rzeczpospolita”.
Odnośnik do oryginalnej publikacji znajduje się tutaj.


Świecka Polska

Kościół występuje jako sprawny, godny zaufania partner, który potrafi zawrzeć z władzą polityczną korzystny dla siebie kontrakt – pisze działacz Stowarzyszenia Koalicja Ateistyczna.

Kiedy ateista patrzy na Polskę, nie może się nadziwić, do jakiego stopnia demokratyczne państwo jest zaangażowane w utrzymywanie za własne pieniądze niechętnej jego autonomii instytucji, która bez skrupułów pasożytuje na zasobach tego państwa i wychowuje legion przekonanych, że prawo boskie jest zawsze ponad stanowionym, a krzyż zawsze ponad godłem.

Religie są procesami społecznymi, a kościoły i związki wyznaniowe – organizacjami, wokół których te procesy się skupiają. Przekonanie wiernych, że istnieje jakiś bóg, nie miałoby dla ateistów znaczenia, gdyby nie to, że kościoły i związki wyznaniowe angażują się politycznie w sprawy publiczne. Ateiści uważają, że w ustroju demokratycznym życie publiczne powinno być organizowane wyłącznie według zasad, które dają się ująć w ramach debaty społecznej. Niechętni są temu, żeby mocno wpływał na tę sferę żywioł religijny, w którym sprawy zasadnicze są kwestią dogmatyki – a zatem poza dyskusją.

Wymierne straty

Ludzie wiary przywołują argument, że religie są źródłem moralności, że nie ma etyki bez boga. Istnieje jednak bogata literatura filozoficzna (Gianni Vattimo, Jan Woleński, Richard Brand, Kai Nielsen, Helena Eilstein, Ronald Dworkin, Luc Ferry etc.), w której przekonująco argumentuje się przeciwko istnieniu dającego się etycznie obronić związku między religijnością a moralnością. Ateiści nie widzą zatem podstaw do uznania uprzywilejowanej roli kościołów i związków wyznaniowych w debatach na tematy etyczne, chociaż one same najchętniej widziałyby siebie w roli arbitrów takich dyskusji.

Ateiści nie uważają zbawienia – ani w wymiarze indywidualnym, ani powszechnym – za cel, który powinien mieć charakter państwowy. Dostrzegają za to, że kościoły i związki wyznaniowe starają się przedstawiać swoją działalność jako przynoszącą powszechne korzyści, a przez to zasługującą na przyjazne nastawienie państwa i jego pomoc w ważnych sprawach.

Być może w oczach wiernych wszyscy jesteśmy beneficjentami kościelnych przedsięwzięć, lecz ateiści nie widzą tu oczywistości. Wręcz przeciwnie – historia pokazuje, że podobnie jak w przypadku każdej innej ludzkiej aktywności działalność kościołów i związków wyznaniowych w pewnych sytuacjach przynosi państwom i narodom określone korzyści, a w innych wywołuje bardzo wymierne straty.

Ateiści zauważają ze zgrozą, że kościoły – a Kościół Katolicki w szczególności – wypracowały bardzo złożony i skuteczny aparat pojęciowy służący zaprzeczaniu tej oczywistości. Do instrumentarium tego można zaliczyć tak szalone koncepcje, jak dogmat o nieomylności papieża w sprawach religijnych i moralnych czy też cały anturaż służący przekonaniu wiernych w każdym kraju, że duchowieństwo jest „swoje-nasze”, podczas gdy przecież najważniejsze sprawy decydowane są nie na poziomie parafii czy diecezji, ale w Kurii Rzymskiej, która prowadzi politykę globalną i definiuje swoją własną rację stanu.

Zacieranie granicy między racją stanu Państwa Kościelnego a racją stanu państwa, w którym Kościół prowadzi ewangelizację, to praktyka, którą ludzie Kościoła opanowali do perfekcji.

Polscy ateiści uważają, że nasz kraj jest szczególnie skrajnym przypadkiem powyższej reguły.

Liczni historycy wykazywali, że konstrukcja „Polak-Katolik” jest sloganem propagandowym wykreowanym jako element konserwatywno-konfesyjnej odpowiedzi na rozlewającą się w połowie XIX wieku po Europie Wiosnę Ludów. Pisali o tym obszernie np. prof. Kazimierz Piwarski („Kuria rzymska a polski ruch narodowo-wyzwoleńczy”, 1955), prof. Irena Koberdowa („Watykan a Powstanie Styczniowe”, 1958), prof. Otton Beiersdorf („Papiestwo wobec sprawy polskiej w latach 1772–1864″, 1960) oraz zupełnie współcześnie dr Lidia Jurek („The Influence of the Italian Risorgimento on the Construction of the Concept Pole-Catholic”, 2010, oraz „Polish Risorgimento: Visions of the Modern Polish Nation and Their Italian Foundations”, 2012).

Po stronie zaborców

Skupieni w Komitecie Centralnym Narodowym młodzi demokraci i liberałowie wyrośli pod wpływem włoskiego Risorgimento i dążyli do odzyskania niepodległości rewolucyjnymi metodami opracowanymi przez Mazziniego i Garibaldiego. Wywołało to niepokój niechętnych głębszym procesom modernizacyjnym arystokracji i ziemiaństwa. Do liberałów wrogo odnosiła się też znaczna część duchowieństwa. Pamiętajmy, że włoscy moderniści toczyli z państwem kościelnym regularną wojnę. Papież Pius IX przyrównywał ich do francuskich jakobinów, a w 1864 r. wydał niezwykle surową w tonie encyklikę „Quanta cura”. W dodatku do niej („Syllabus Errorum”) rozprawiał się z ideami wolności religijnej, rozdziału państwa od Kościoła oraz potępiał liberalizm i socjalizm.

Papież zabiegał też w Rosji o ustanowienie nuncjatury apostolskiej w Petersburgu i starał się tłumić tendencje spiskowe wśród polskiego duchowieństwa. Poprzez zaufanych księży rozpowszechniał niechętną Powstaniu Styczniowemu propagandę, licząc, że zyska w ten sposób przychylność Aleksandra II. Ponadto znaczna część polskiej elity nie podzielała entuzjazmu powstańców, uważając, że zamieszki doprowadzą jedynie do wzrostu represji ze strony zaborców. W efekcie powstał szeroki front przeciwny stronnictwu Czerwonych, które przedstawiano ludowi jako nikczemnych buntowników, wrogów Kościoła, niszczycieli Ojczyzny. Starano się też, by nękanie księży i zamykanie kościołów utożsamić z udręczeniem Polski i Polaków. To dlatego ksiądz Edward Podolski, wydawca „Przeglądu Lwowskiego”, wydrukował nawiązujące do tradycji polskiego mesjanizmu, pisane na mickiewiczowską modłę słowa: „To właśnie pod krzyżem, właśnie pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak – Polakiem”.

Po upadku Powstania Styczniowego szybko rozprawiono się z pozostałościami po liberałach i dopilnowano, żeby w Polsce wytępić wszelki niekonfesyjny światopogląd. Resztkę polskiego ducha zamknięto w kościele, gdzie miał zasnąć na wieki w oparach kadzidła. Jak pisze Brian Porter-Szucs, „Zrównanie Polskości z Katolicyzmem nie zasadza się na nie dających się zakwestionować faktach, że w Polsce żyje dużo Katolików lub że Kościół na ziemiach polskich był zawsze instytucją wpływową. Przeciwnie – źródłem tego zrównania jest silnie wpojona, a zarazem niesłychanie wybiórcza narracja odnosząca się do narodowej historii” („Faith and Fatherland: Catholicism, Modernity, and Poland”, 2011).

Nie przecząc istotnej roli, jaką wiara miała dla zachowania świadomości narodowej Polaków wobec presji państw zaborczych, oraz zasługom licznych polskich księży-patriotów, aby zrozumieć historię Polski, trzeba przyjąć do wiadomości, że relacje naszego kraju z instytucjonalnym Kościołem były i są zdominowane przez interes strony kościelnej określony stanem posiadania oraz możliwościami działania na ziemiach polskich, a nie jakąś szczególną dbałością Watykanu o polską rację stanu.

Postawa Kościoła wobec Polski jest niezmiennie taka, jak wyraził się niegdyś poseł ZChN Henryk Goryszewski: „Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka”.

Szczególnie głośne są opinie o nadzwyczajnej roli kościoła w obaleniu komunizmu. Pomija się, że Kościół miał bardzo dobry interes w tym, aby niechętnych mu komunistów, którzy skonfiskowali znaczną część jego majątku, obalać. Zasługi w obaleniu komunizmu miał też rząd amerykański, czego wyrazem jest chociażby pomnik Ronalda Reagana w Alejach Ujazdowskich. Ale czy ktoś twierdzi, że Amerykanom należy się szczególna wdzięczność narodu polskiego, która winna być stale potwierdzana stosownymi ustępstwami w różnych sprawach?

Powiada się, że Kościół jest wielkim mecenasem. Że bez niego państwo nie poradziłoby sobie z wykluczeniem społecznym, z opieką nad osobami niepełnosprawnymi, starszymi czy w inny sposób wymagającymi pomocy społecznej.

A jednak w przeważającej części tzw. działalność społeczna kościoła finansowana jest ze środków publicznych. Za pomocą dotacji państwo i samorządy finansują działalność kościelnych instytucji. W przypadku Caritasu Archidiecezji Katowickiej, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne, środki publiczne stanowiły aż 96 proc. przychodów tej organizacji! Można by rzec – gdyby nie dotacje publiczne, Caritasu mogłoby w Polsce nie być i nikt by tego nie zauważył!

Lojalność wobec Kościoła

Państwo dotuje kościelne nauczanie: finansujemy Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie, Katolicki Uniwersytet Lubelski, Chrześcijańską Akademię Teologiczną w Warszawie oraz dziewięć wydziałów teologicznych na pozostałych uniwersytetach. Państwo opłaca też naukę i zajęcia w prowadzonych przez kościół publicznych szkołach i przedszkolach, dotuje kościelne domy opieki, szpitale i ochronki. Słabe i wciąż niedofinansowane gminy chętnie pozbywają się kosztownych obowiązków społecznych w rodzaju prowadzenia szkół, przedszkoli itd., przekazując placówki Kościołowi, który jest nader skuteczny w odzyskiwaniu od państwa nakładów wydatkowanych na ich działalność. W zakresie działalności społecznej Kościół wydaje się zręcznym pośrednikiem, który nie robi niczego za „bóg zapłać”!

Obserwujemy niepokojące zjawisko przechodzenia znaczących zasobów i kompetencji państwa (ochrona zdrowia, opieka społeczna, edukacja) w kościelne ręce. Kościół występuje jako sprawny, godny zaufania partner, który potrafi zawrzeć z państwem korzystny dla siebie kontrakt. Robi to coraz skuteczniej, gdyż nasącza słabe państwo tysiącami lojalnych wobec siebie ludzi, którymi opiekuje się, których kształci, a następnie kusi karierą w licznych przedsięwzięciach. Ta armia zależnych od kościelnej dyspozycji „oblatów” zabiega dziś o jeszcze głębszą integrację struktur państwa z Kościołem. Jak zawsze – słyszymy argument – dla naszego, Polaków, dobra i we wspólnym interesie.

Autor jest działaczem Stowarzyszenia Koalicja Ateistyczna, które upowszechnia „niekonfesyjną wersję historii Polski”, organizuje wydarzenia prezentujące świecki światopogląd oraz propaguje wiedzę o słynnych ateistach, w szczególności o Kazimierzu Łyszczyńskim. Rekonstruuje co roku jego kaźń na warszawskim Rynku Starego Miasta, „ku przestrodze, czym jest autorytarne państwo pozostające na usługach biskupów”