Tekst ukazał się 23 lipca 2016 r. w internetowym wydaniu Magazynu Świątecznego Gazety Wyborczej. Odnośnik do oryginalnej publikacji znajduje się tutaj.


Święto Dziekczynienia

Wiara okazuje się zawsze krewniaczką ducha dziejów, którym chciałaby rządzić, a w czasach nowożytnych staje się jego ulubionym środkiem, szczególnym przejawem jego chytrości.

Max Horkheimer, Theodor W. Adorno – Dialektyka oświecenia. Fragmenty filozoficzne

Dla zachowania dobrego stanu politycznego i intelektualnego życia narodu konieczne jest przyjęcie zasady, zgodnie z którą religijne uzasadnienia stanowisk politycznych a zatem również sam dyskurs religijny powinny stać się takimi samymi przedmiotami debaty i w takim samym stopniu podlegać krytyce, jak inne dyskursy i systemy przekonań.

Jonathan Culler – Literaturoznawstwo porównawcze a pobożność

Mamy w Polsce problem z Kościołem katolickim i problem ten stał się ostatnio na tyle widoczny, że piszą o nim już nawet sami księża – przynajmniej tak widzę kolejną próbę otwarcia debaty nad misją Kościoła w Polsce podjętą niedawno ważnymi tekstami dwóch Dominikanów: Ludwika Wiśniewskiego w Tygodniku Powszechnym oraz Tomasza Dostatniego w Gazecie Wyborczej. Odnoszę jednak wrażenie, że obaj zakonnicy opisują problem w kategoriach choroby dręczącej Kościół, lecz nie widzą jak poważnie z jej powodu chore jest państwo. O. Wiśniewski pisze o dręczącej polski katolicyzm skazie manicheizmu, o. Dostatni o jego skażeniu pogańskim nacjonalizmem. Obaj ubolewają, że tak usposobiony Kościół staje się anachroniczny, że rwie się więź z wiernymi, zwłaszcza z młodzieżą… Przyznam, że nawet będąc osobą niereligijną potrafię zrozumieć zatroskanie obu duchownych odchodzeniem ich Kościoła od wizji Chrześcijaństwa zakreślonej przez II Sobór Watykański, jednak dla mnie od polskiego kościoła ważniejsze jest polskie państwo, zatem w niniejszej analizie postaram się opisać w jaki – moim zdaniem – sposób Kościół taki jaki jest, oddziałuje na bieżącą dynamikę polskiego procesu politycznego.

Poparcie udzielone przez Kościół Prawu i Sprawiedliwości okazało się kluczowe w procesie dekonstrukcji konsensualnych podstaw obowiązującego w Polsce systemu politycznego i jego przesunięcia w stronę modelu westminsterskiego. Zwrot ten odbywa się przy ostentacyjnym lekceważeniu opinii opozycji a towarzyszy temu próba wypchnięcia niekonfesyjnych światopoglądów poza nawias debaty publicznej, jako pozbawionych moralnej legitymacji do jakiejkolwiek poważnej reprezentacji. Zmiana ma charakter głębokiego naruszenia ładu konstytucyjnego i wynikającego z niego trójpodziału władzy. Zblatowana z Kościołem populistyczna prawica nie ukrywa, że jednym z jej najważniejszych celów jest doprowadzenie do zmiany konstytucji państwowej w sposób trwale uprzywilejowujący pozycję Kościoła a utrudniający możliwości oddziaływania niekonfesyjnych światopoglądów na sferę prawa i polityki. Pozwoli to jej na długotrwałe uzyskanie przewagi narracyjnej i tym samym utrzymanie stosunków społecznych w stanie gwarantującym utrzymanie władzy.

Mamy do czynienia z podręcznikową sytuacją sojuszu tronu i ołtarza, sytuacją niemieszczącą się w standardach nowoczesnego państwa prawa, lecz równocześnie obie strony konsekwentnie temu zaprzeczają a katoliccy publicyści dworują sobie z krytyki, czego przykładem może być chociażby publikacja Jacka Borkowicza w „Przewodniku katolickim” z 10-go lipca br., gdzie czytamy:

A przecież, jeżeli już przyjmiemy za prawdę, że większości polskich biskupów prywatnie bliżej do Jarosława Kaczyńskiego niż np. Ryszarda Petru, tym bardziej należałoby docenić ich wstrzemięźliwość w zabieraniu głosu na temat obecnych wydarzeń. Stoją bowiem przed wielką pokusą, by zająć wobec nich stanowisko, już jako gremium Episkopatu, z pozycji „sojusznika tronu”. Podjęcie takiego ruchu zdaje się sugerować im chociażby jasnogórskie wystąpienie prezesa. A jednak biskupi tego kroku dotąd nie uczynili.

Wymowa tego tekstu aż razi! Konferencja episkopatu jest wyłącznie ciałem koordynującym pracę biskupów i służącym usprawnieniu ich współpracy w rozwiązywaniu złożonych problemów. Nie ma natomiast funkcji nadrzędnej nad biskupami, którzy sprawują swoje urzędy suwerennie z nadania pontyfikalnego, reprezentując najwyższy stopień sakramentu kapłaństwa i będąc upoważnionymi do nauczania w imieniu Kościoła. Kościół naucza głosem biskupów a nie episkopatów, zatem ton publikacji Jacka Borkowicza, który zdaje się nam sugerować ich mądrą wstrzemięźliwość jest wobec tonu ich licznych wypowiedzi wręcz kuriozalny. Jest czymś oczywistym, że prawica uzyskała od Kościoła ogromne wsparcie a środowiska liberalno-lewicowe, pomimo licznych prób ułożenia sobie relacji z Kościołem, zostały przezeń de facto wyklęte.

Na to, że Kościół katolicki w Polsce systematycznie narusza zapisy konkordatowe i zachowuje się jak aktor, którego działania nijak nie mieszczą się w przynależnej mu ocenie moralnej procesu politycznego, lecz który aktywnie stara się wpływać na kształt polskiej sceny politycznej, zwracał po wielokroć uwagę dr Paweł Borecki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego w obszernych opracowaniach przygotowanych dla Instytutu Spraw Publicznych – nie ma tu żadnej tajemnicy! A jednak polskiej racji stanu jakoś bardzo trudno bezstronnie odnieść się do roli, jaką odgrywa Kościół w naszej polityce i jakie są (lub mogą być) jego pozaewangeliczne cele – zachodzi tutaj naiwne przekonanie, że polska i kościelna racja stanu mają „z natury” zbieżne, wręcz tożsame interesy.

Nadszedł zatem czas, aby wykazać, że może być zupełnie inaczej.

* * *

O ile sama kwestia zmiany charakteru polskiej demokracji na bliższy modelowi anglosaskiemu wydaje się mieć pewne racjonalne przesłanki (większa koncentracja władzy pozwala – choć nie bez ryzyka popełnienia poważnego błędu – na łatwiejsze niż w modelu konsensualnym „spływanie” kluczowych decyzji politycznego centrum na pozostałe części organizmu państwowego) a sama w sobie mieści się w domenie ustrojowych technikaliów, to już styl w jakim jest wprowadzana oraz zapowiedź wykorzystania chwilowej przewagi politycznej do konstytucyjnego narzucenia określonych ram światopoglądowych na całość życia politycznego bez oglądania się na racje i wrażliwość mniejszości powinno budzić daleko posunięte obawy.

Po pierwsze, nie można wykluczyć ryzyka stoczenia się Polski w stronę jakiegoś protofaszystowskiego autorytaryzmu. Silny potencjał ku temu wykazuje tzw. „lud smoleński” stanowiący najsilniejsze, najbardziej żarliwe zaplecze PiS, ale zarazem noszący w sobie zarzewie pogromu, będący masą pozostającą w stanie wysokiego nasycenia dokładnie tą energią, o jakiej w „Koźle ofiarnym” pisał René Girard. Uosobieniem tego nurtu jest dziennikarka i prawicowa aktywistka Ewa Stankiewicz, lecz właściwym dysponentem owego destrukcyjnego potencjału jest Antoni Macierewicz. Jest on osobą, która – jeśli doszłoby do przejęcia przez niego władzy po Jarosławie Kaczyńskim – miałby wszystkie możliwości „salazaryzacji” Polski i jej przekształcenia w quasi-wyznaniowy reżim autorytarny. Jego nadzwyczajne wysiłki zmierzające do dokonania zbrodni sądowej na Donaldzie Tusku są wyraźnym dowodem istnienia takiego niebezpieczeństwa. Kościół katolicki nie tylko nie moderuje tych niebezpiecznych emocji, lecz je dodatkowo uzbraja i wzmacnia. Kościelne media, w szczególności Radio Maryja oraz Telewizja Trwam oraz inni eksponenci nieustannie podtrzymują zamachowe teorie katastrofy smoleńskiej a biskup świdnicki Ignacy Dec bezpośrednio patronuje imprezie „Przystanek Niepodległość” w Lewinie Kłodzkim, której organizatorem jest stowarzyszenie „Solidarni 2010” Ewy Stankiewicz.

Po drugie, od czasu upadku I Rzeczpospolitej nasza narodowa mitologia wciąż obraca się wokół toposu cierpienia narodu polskiego w imieniu i w sprawie całej cywilizacji łacińskiej. Symbolicznym wyrażeniem tego rytu (rozumianego jako tradycja przekazu) objawienia św. Faustyny Kowalskiej wzmocnione wizjami bł. Rozalii Celakówny. Metonimiczna figura Chrystusa Króla, która domaga się zrytualizowanego „objęcia Polski panowaniem” wyraża stale obecny w polskiej zbiorowej nieświadomości lęk przed innością, wobec której rytuał katolicki stanowi tożsamościowe spoiwo. W Polsce nie tyle wiara katolicka, ile właśnie rytuał katolicki (w sensie teorii Rappaporta) stanowił narodowy talizman służący wyganianiu „kłamstwa, które chce tu zagościć” – sama możliwość odprawiania mszy katolickich na ziemiach polskich odkłamywała zniewoloną rzeczywistość, rugowała komunikat władz zaborczych, że żadnej Polski już tu nie ma. Treść katolickiego credo była dla zachowania polskiej tożsamości nieistotna – ważna była jedynie odróżniająca nas od okupantów forma celebrowania codzienności. Pojawienie się zatem w narracji tradycyjnie zakorzenionych polskich katolików kompulsywnego żądania intronizacji Chrystusa na króla Polski komunikuje nam dramatyczny poziom społecznego lęku przed utratą dotychczasowego kodu kulturowego, jego „rozpuszczeniem się” w otwartej Europie różnych kultur i tradycji. Im bardziej oczywista w ich oczach staje anachroniczność tak rozumianego dziedzictwa, tym silniejsza kompulsja towarzyszy żądaniu jego zabezpieczenia, impregnacji przed tym, co przynosi współczesność. Kościół katolicki zarządza tym potencjałem społecznego lęku i używa go instrumentalnie jako narzędzia wzmocnienia własnej pozycji. Wszystkie realne i wydumane zagrożenia płynące ze strony jednoczącej się Europy Kościół powiększa i demonizuje w duchu dominującego toposu: zasadniczo jako zagrażające chrześcijaństwu, ale przede wszystkim – polskiej egzystencji narodowej. Siłą owego starożytnego talizmanu, który wciąż dzierży, napędza zbiorową nieświadomość w stronę bliską społecznej histerii. To właśnie na tej kanwie powstał osobliwy sojusz polskiego Kościoła z Ruchem Narodowym i Młodzieżą Wszechpolską. Sojusz nieformalny, przysłonięty maską rzekomej konieczności obrony łacińskiej Europy przed „islamską nawałą”, która dokonuje się za sprawą intryg „Żydów, Masonów, pedalstwa i lewactwa”. Chociaż języka tego nie słychać za wiele w oficjalnych komunikatach dostojników Kościoła, to przesycony nim jest cały prawicowy Internet. Jest to wspólny kod komunikacyjny łączący wszystkie nurty polskiej prawicy i wspierających ją ludzi Kościoła.

Namacalnym niebezpieczeństwem stojącym obecnie przed Polską jest ryzyko jej wypadnięcia ze struktur politycznych Zachodu. Od śmierci Jana Pawła II, który rozumiał zapewne dość dobrze wagę i wartość europejskiego zakorzenienia, Kościół nieustannie sączy w uszy wiernych przekonanie, że Zachód znalazł się w stanie moralnej dekadencji, wręcz upadku i że nasze uczestnictwo w jego strukturach niczego dobrego już nam nie przyniesie, że powinniśmy szukać dla siebie własnej „suwerennej i katolickiej” drogi. Kryzys migracyjny w Europie posłużył jedynie do spotęgowania tych nastrojów, przy których oficjalne stanowisko Konferencji Episkopatu Polski na temat konieczności pomocy uchodźcom lub zachowania spójności europejskiej wobec Brexitu brzmi dziwnie sztucznie i słabo nie stanowiąc przeciwwagi dla wznieconego wcześniej głębokiego resentymentu.

Prawica z nieukrywaną Schadenfreude wyczekuje dziś upadku „Eurokołchozu” i żyje rzekomo przyszłościowymi projektami „Międzymorza”, strategicznego partnerstwa z Chinami, Turcją, odległą, lecz kuszącą wizją polskiej „potęgi regionalnej”, której bezpieczeństwo gwarantowane będzie przez Stany Zjednoczone i boską opatrzność w oderwaniu a może nawet wbrew interesom politycznym państw Europy zachodniej.

Na styku polskiego katolicyzmu i konserwatyzmu w zastraszającym tempie narastają tendencje odśrodkowe, umacniają się środowiska, których optyka geopolityczna nieuchronnie prowadzić musi do międzynarodowej izolacji naszego kraju. W ich narracji, o ile Rosja jest bezpośrednim zagrożeniem fizycznym polskiej państwowości, to Zachód jest jej zagrożeniem duchowym, źródłem rozkładu, utraty narodowej witalności, jest kolejnym wcieleniem chytrego Żyda, który pasożytował na pobożnych Polakach okradając ich z ostatniego, ciężko zarobionego grosza a z polskiej mąki i krwi polskich dzieci robił macę. Takoż i dziś – grzmi katolicko-narodowy Internet – zachodnie koncerny farmaceutyczne o niejasnej proweniencji z krwi niewinnych (abortowanych) polskich dzieci w sposób zbrodniczy wytwarzają potworne szczepionki.

Po trzecie, w dłuższej perspektywie, największym problemem jaki Polska ma z Kościołem katolickim jest dokonywana przez niego inwazja na krajowy system edukacyjny.

Można by rzec, że Kościół polski nauczył się używać polityków do tego, aby z ich pomocą w sposób uporczywy trzymać się tutaj augustyńskiej zasady „Cum veritatem qua liberetur ignoret, expedit quo fallatur” i wykorzystać słabość państwa do szerzenia najgłębszego obskurantyzmu i kołtuństwa w rodzaju afrykańskich egzorcyzmów księdza Bashobory, cudów eucharystycznych, „blizny Longchampsa”, obraźliwych dyrdymałów opowiadanych przez księdza Oko o gejach i ateistach, pseudonaukowych opowiastek ojca Chaberka na temat „Inteligentnego Projektu” czy szarlatanerii franciszkańskiego zakonnika-uzdrawiacza Teodora Knapczyka. Biskupi oraz związane z Kościołem media propagują też niemającą żadnego naukowego uzasadnienia naprotechnologię jako równouprawnioną wobec uznanych przez akademicką medycynę praktykę leczenia niepłodności. Proszę zwrócić uwagę, że świadomie pomijam te obszary kontrowersji, w których postawa Kościoła wynika z przynależnej mu afirmacji moralnej a wskazałem jedynie te elementy konfesyjnej narracji, które z całą pewnością nie mieszczą się w ramach tego, co określilibyśmy współczesną racjonalnością. Charakterystyczny jest tutaj bardzo powrót do zapomnianego już dawno nauczania o codziennym zagrożeniu ze strony osobowego zła (ks. Michał Olszewski, ks. Janusz Czenczek), wiary w złe duchy, upiory i demony, co w realiach polskich nie spotyka się z najmniejszym chociażby odporem ze strony państwowych instytucji naukowych czy edukacyjnych, które zachowują się tak, jakby problemu w ogóle nie dostrzegały.

Wprowadzenie nauczania religii do szkół oraz szerokie rozpowszechnienie wydziałów teologicznych przy uczelniach świeckich spowodowało naruszenie zasady rozdziału kształcenia świeckiego i religijnego. Polska kształci dziś prawie 2 tysiące doktorantów teologii rocznie – a więc więcej niż doktorów biologii, chemii czy fizyki a tytuły te przyznawane są przez renomowane uczelnie państwowe w sposób taki, jakby teologia była taką samą dziedziną poznania jak historia czy antropologia. W ostatnich latach udział samodzielnych nauczycieli akademickich związanych z wydziałami teologicznymi w ogóle nauczycieli akademickich na uczelniach publicznych wzrósł na tyle, że stał się dominujący.

Powoli można zacząć mówić, że w Polsce mamy do czynienia z narastającym rozdźwiękiem między paradygmatem nowożytnej racjonalności a codzienną praktyką edukacyjną. W szczególności, wciąż mamy do czynienia z niezrealizowaną przez państwo obietnicą powszechnego wprowadzenia nauczania świeckiej etyki w szkołach. W Polsce mamy prawie 13 tysięcy szkół podstawowych, 6.5 tys. gimnazjów, prawie 2 tys. liceów ogólnokształcących i ponad 1.5 tysiąca techników. Na te 23 tysiące jednostek edukacyjnych – program etyki realizowany jest obecnie jedynie w ok. 4 tysiącach placówek. To mniej niż 20%! Dodatkowo niepokoi pojawiająca się tendencja umocowywania katechetów w charakterze nauczycieli świeckiej etyki. Tymczasem wymiar godzinowy lekcji religii jest większy niż zajęć z przedmiotów przyrodniczych, których i tak bardzo ograniczony program jest dodatkowo przerywany przez wymuszone przez Kościół trzydniowe uczestnictwo uczniów w rekolekcjach wielkopostnych.

O ile katecheci mają komfortowo zapewniony czas zarówno na formację religijną jak i dyskusję światopoglądową z uczniami, podczas której mogą ich swobodnie przekonywać, że poza religią katolicką nie znajdą spójnego systemu objaśniającego miejsce człowieka w świecie, że poza prawem tzw. naturalnym wyprowadzonym z dekalogu nie ma aksjologii, która nie prowadziłaby do zbrodni i wynaturzenia, to nauczyciele świeccy takiej możliwości w Polsce nie mają. Polska edukacja w ogóle ucieka od pozakonfesyjnej możliwości swobodnej, nieskrępowanej dyskusji z dziećmi i młodzieżą. Pomimo licznych apeli intelektualistów i praktyków nauczania – nie udało się wciąż upowszechnienie nauczania filozofii w szkołach. Badanie z roku 2014 pokazało, że w ramach zajęć dodatkowych filozofii nauczano jedynie w 196 szkołach w Polsce, z czego jedynie w 18 placówkach w programie rozszerzonym. Z tych niecałych 200 szkół, w których filozofia jest nauczana, 120 znajduje się w miastach wojewódzkich a tylko 8 w gminach wiejskich. Przyjęty w kraju model kształcenia nie sprawdza się. Z roku na rok pogarszają się wszystkie bez mała wskaźniki edukacyjne a uczniowie nie radzą sobie z integracją zdobytej wiedzy. W szczególności niepokoją wyniki tegorocznej matury – egzaminu nie zdała 1/5 uczniów – z czego większość nie poradziła sobie z egzaminami z wiedzy o społeczeństwie oraz biologii. Tymczasem mówi się o bliskim wprowadzeniu religii na maturze (chociaż jeszcze nie w charakterze przedmiotu obowiązkowego). Intuicja podpowiada mi, że spowoduje to radykalne poprawienie statystyk maturalnych. Tylko czy właśnie na tak rozumianej edukacji powinno Polakom najbardziej zależeć? Wszak luki edukacyjnej spowodowanej przez wpojony od najmłodszych lat skrajny irracjonalizm przygotowujący umysły do natychmiastowej akceptacji nawet najbardziej fantastycznych teorii nie da się odrobić przez pokolenia!

* * *

Specyficzne umocowanie Kościoła katolickiego w Polsce prowadzi do szeregu niekorzystnych procesów, za sprawą których Kościół uzyskuje od państwa głębokie wsparcie tylko po to, aby uzyskane tak siły, środki i przywileje używać w sposób niezwykle trudny do utożsamienia z polską racją stanu. Na skutek lat zaniedbań powstała ogromna asymetria między stopniem dostępu do środków publicznych przez stronę kościelną a środowiskami niekonfesyjnymi, które pozostawiono bez umocowanego materialnego zaplecza. Wypowiedzenie zajmowanej siedziby otrzymała właśnie kultowa świetlica „Krytyki Politycznej” w Cieszynie – jedyny bodajże niekonfesyjny ośrodek swobodnej debaty światopoglądowej w całym regionie cieszyńskim. To symptomatyczne! Z wielkimi trudnościami lokalowymi i finansowymi borykają się właściwie wszystkie tego typu przedsięwzięcia. Wprowadzony w Polsce model społeczeństwa obywatelskiego nastawiony jest na samofinansowanie, co powoduje, że większość inicjatyw siłą rzeczy przybiera mocno komercyjny charakter, często przysłaniający główną misję działalności. System grantów i dotacji skierowany w stronę organizacji pozarządowych nie jest duży a przydzielane środki w przeważającej mierze rozchodzą się w inicjatywach wielkomiejskich, podczas gdy prowincja pozostaje skazana nieomal wyłącznie na inicjatywy kościelne. Utrwala się rozbijający wspólnotę narodową podział kraju na dwie wrogie sobie formacje światopoglądowe. Osoby o poglądach liberalnych, akceptujące bardziej otwartą, heterogeniczną strukturę społeczną koncentrują się w wielkich miastach, podczas gdy małomiejskie i wiejskie zaplecze kraju wyznaje poglądy przeważnie konserwatywne, z konfesyjną dominantą i niechętne wszelkiej ożywczej multikulturowości. Podział ten w znacznej mierze pokrywa się z nierównościami ekonomicznymi, co dodatkowo pogłębia i komplikuje sytuację. Trzeba tu wyraźnie podkreślić, że Platforma Obywatelska będąc tak długo u władzy wykazała się zaiste ogromną dezynwolturą w zakresie niwelowania napięć wynikających z tych strukturalnych odmienności.

Przed polską inteligencją oraz przedstawicielami oświeconego biznesu stoi wielkie wyzwanie przywrócenia w kraju równowagi między konfesyjnymi i niekonfesyjnymi źródłami wpływu na świadomość społeczną. Polacy oczekują od państwa aktywności w zakresie zabezpieczania narodowej tożsamości, lecz dalsze wzmacnianie jej zależności od religii i Kościoła jest drogą ku zatraceniu. Jeśli w Polsce sakralizacja sfery publicznej będzie nadal postępować w takim tempie, jak ma to miejsce obecnie, to w nieodległej przyszłości grozić nam będzie narodowa katastrofa. Jednak liczenie na to, że polski Kościół sam się opamięta lub że opamiętanie przyjdzie za sprawą papieża Franciszka jest naiwne. Realia bowiem są takie, że to właśnie manichejski, sekciarski i archaiczny polski Kościół przynosi Kurii Rzymskiej konkretny, nie do pogardzenia dochód w postaci Świętopietrza oraz opłat diecezjalnych na Stolicę Piotrową. A nie zabija się kury, która znosi złote jajka!