Czy Łyszczyński chciał zostać świętym, być wyniesionym na ołtarze? Szczerze wątpię. Dobrze wykształcony eksjezuita napisał, „do szuflady” traktat, w którym rozumowo wywodził tezy nie tylko antykatolickie czy antychrześcijańskie, ale negujące istnieje jakiejkolwiek siły wyższej. Przynajmniej to wynika z naszej wiedzy na ten temat. Zatem negował ołtarze w jakiejkolwiek formie – z wynoszeniem na nie włącznie.
Cóż więc zawinił znów imć Kazimierz, że na warszawskim rynku odbyło się misterium ku jego czci?
Na swój prywatny użytek dzielę znanych sobie deklaratywnych ateistów na „wierzących” i „niewierzących”. „Niewierzący”, to tacy, którzy stali się nimi w wyniku jakiegoś dłuższego procesu myślowego, przeważnie rozciągniętego w czasie, niepozbawionego wątpliwości. W taki ateizm jest wpisana tolerancja lub co najmniej obojętność wobec postaw odmiennych. Prawdopodobnie takim był Łyszczyński. Ateiści „niewierzący” uznają religijność bądź jej brak za element prywatności, nie mają w sobie instynktu misjonarza i pasji do głoszenia swojej prawdy. Ateiści „wierzący” – wręcz przeciwnie, chcą krzyczeć o tym, że posiedli oto prawdę absolutną i gotowi są do wojen religijnych…
Być może wynika to z faktu, że często ich deklaratywny ateizm wynika z jakiejś traumy, zawodu związanego z kościołem do którego należeli (w Polsce zapewne najczęściej chodzi o katolicki) a ich odstępstwo jest emocjonalne, podlane chęcią „pokazania im”. Własną deklarację ateizmu uważają za akt niewiarygodnej odwagi i powód do powszechnego podziwu. (…)
Komentarz: Opublikowaliśmy odpowiedź na powyższy tekst.