W uzasadnieniu powyższym pomieszaniu uległy dwie fundamentalne koncepcje – poszanowania życia i poszanowania człowieka. Te pozornie niewielkie rozróżnienie jest o tyle istotne, że w zasadzie trudno nie zgodzić się z tezą, że jeśli już gdzieś szuka się momentu początku życia człowieka, to jest nim właśnie poczęcie. Trzeba jednak zauważyć, że Kościół Katolicki nigdy nie stał na stanowisku, iż samo, przynależne Chrześcijanom, poszanowanie życia ma dla Katolików jakieś wiążące znaczenie. Kościół, od czasów Św. Franciszka zaleca na przykład dobroć wobec zwierząt, ale nie zakazuje ich zabijać. Kościołowi są także obojętne eksperymenty in vitro dotyczące zwierząt. Zatem, w przypadku sprzeciwu Kościoła wobec zapłodnienia pozaustrojowego u ludzi nie o samo życie chodzi, ale o życie ludzkie. I mógłbym się nawet zgodzić z tym, że Kościół ma pełne prawo uważać, że skoro życie człowieka raz się zaczęło, to nikt nie ma prawa dla czysto utylitarnych celów go przerywać. Taką postawę Kościół – jako instytucja, która sama ma się za powołaną do ocen moralnych – ma pełne prawo przyjąć i konsekwentnie się tej postawy trzymać. Jednak Kościół naucza obecnie, że akt przerwania życia ludzkiego płodu jest równoznaczny z zabójstwem. Postaram się wykazać, że przyjmując takie stanowisko Kościół wykazuje się niekonsekwencją i w znacznej mierze zaprzecza swojej wielosetletniej tradycji.
W sensie prawnym, ale i teologicznym, zabójstwo czy, mówiąc inaczej – morderstwo jest świadomym, zamierzonym zachowaniem skutkującym śmiercią innej osoby. Jak sami widzimy, definicja ta odwołuje się do rzeczownika osoba. Warto zatem zastanowić się, czym jest „osoba” w chrześcijańskiej tradycji teologicznej.
Św. Paweł napisał w liście do Galacjan (III, 28):
Oὐκ ἔνι Ἰουδαῖος οὐδὲ Ἕλλην, οὐκ ἔνι δοῦλος οὐδὲ ἐλεύθερος, οὐκ ἔνι ἄρσεν καὶ θῆλυ – πάντες γὰρ ὑμεῖς εἷς ἐστε ἐν Χριστῷ Ἰησοῦ.
Bo którzykolwiek jesteście ochrzczeni w Chrystusie, oblekliście się w Chrystusa. Nie jest Żyd, ani Greczyn, nie jest niewolnik, ani wolny, nie jest mężczyzna, ani niewiasta; albowiem wszyscy wy jedno jesteście w Chrystusie Jezusie.
Wyraził tak po raz pierwszy uniwersalną zasadę chrześcijańskiej koncepcji człowieka, według której źródłem ludzkiej podmiotowości jest podobieństwo natury duszy ludzkiej do natury Boga.
To, że właśnie o taką wykładnię chodzi Kościół potwierdził odrzuceniem herezji marcjonickiej. Marcjon z Synopy przekonywał bowiem, że nie o podobieństwo duszy ludzkiej do Boga tu chodzi, ale to, że człowiek jest niejako depozytariuszem jakiejś części boskiego bytu, która w postaci „iskry bożej” napełnia nasze dusze by z chwilą śmierci ponownie połączyć się z Bogiem. Zatem w tradycji chrześcijańskiej źródłem podmiotowości człowieka jest boskie upodobnienie duszy a nie to, że należy się narodu wybranego lub że się nie jest niewolnikiem czy kobietą.
Należy teraz uświadomić sobie, że samo słowo „osoba”, równoważne łacińskiemu słowu „persona”, wywodzi się od teatralnej maski wyrażającej charakter – czyli – osobowość postaci. W języku etruskim, słowo „phersu” oznacza zamaskowaną postać widoczną na wielu freskach grobowych, jak chociażby na słynnym nagrobku augura w Tarquinii:
Łacińskie słowo persona wywodzi się prawdopodobnie zarówno z języka etruskiego, jak i z greki, gdzie zbliżone słowo προσώπου (prosopon) również oznacza maskę. W antycznym teatrze maska pełniła kluczową rolę – upodabniała aktora do charakteru odgrywanej postaci stając się tym samym synonimem osoby dramatu. Dla Chrześcijan ludzka osobowość jest więc niejako teatralną maską, dzięki której stajemy się podobni Bogu. Innymi słowy, poprzez to podobieństwo człowiek jest bytem osobowym, który z tego tytułu ma prawo do osiągnięcia celu życia, jakim jest zjednoczenie z Bogiem.
Słowa św. Pawła zainicjowały ważną w historii Chrześcijaństwa dyskusję, pod jakim względem człowiek jest osobą, a więc na czym to podobieństwo do Boga polega. Św. Augustyn w traktacie O Trójcy Świętej wyjaśnia: podobieństwo nie jest przypadkowe, lecz wynika właśnie z tego, że człowiek został stworzony „na obraz i podobieństwo” Boga. Świadczy o tym fakt, że nasza dusza jest rozumna a jej władzami są intelekt i wola, przybliżające tajemnicę jedności trzech osób Trójcy Świętej. Akcent na rozumność duszy jest kluczowy – św. Augustyn potwierdza go jeszcze w traktacie O wielkości duszy (w : Dialogi filozoficzne, tłum. Danuty Turkowskiej, Kraków 1999, ss. 335-419), gdzie pisze o niej wprost: rationis particeps – rozumny towarzysz.
Wg Augustyna, dusza ludzka przechodząc drogę od świata przyrodzonego do nadprzyrodzonego rozwija się poprzez siedem stopni doskonałości – od stadium ożywienia ciała i pobudzenia go do wzrostu, poprzez poznanie zmysłowe i uczuciowe, poprzez podporządkowanie sobie ciała i rozumu (kiedy to Bóg – jak to określa Augustyn – przywiązuje duszę i zaczyna prowadzić), poprzez oczyszczanie z władzy zmysłów i pokus, poprzez ukojenie i zaufanie Bogu, poprzez kontemplację Boga we własnym pięknie aż do kontemplacji Boga w nim samym.
sceptyk napisał(a):
10 maja 2014 at 23:24 -
Bardzo cenne zestawienie historycznych zmian poglądów w obrębie kościoła rzymskiego. Zabrakło mi tylko postawienia jedynie logicznego ale drastycznego pytania: czy ktoś , kto tak często i diametralnie zmienia swoje poglądy może być poważnie traktowany w uzurpowanej roli nauczyciela moralności? Aktualna pozycja hierarchii kościelnej w procesie stanowienia cywilnego prawa jest w tym świetle ponurą groteską, a ostatnie zdanie tekstu rodzajem współczesnej Apokalipsy.
Zbigniew P. Szczęsny napisał(a):
11 maja 2014 at 10:43 -
Dziękuję za komentarz. Co do Kościoła, to uważam, że pytanie o to, czy ma on prawo do zajmowania pozycji nauczyciela moralności jest oczywiście dość retoryczne. Natomiast co do ostatniego zdania mojego tekstu – tak, naprawdę bardzo niepokoję się tempem, w jakim z naszej kultury znika dorobek Oświecenia wypierany z jednej strony przez destrukcyjny postmodernistyczny relatywizm a z drugiej przez nawrót irracjonalizmu i to nie takiego „przyczajonego”, ale tryumfalistycznego, który wpycha się a to jako starożytny obrządek a to jako osobisty styl życia – jednak za każdym razem ostro atakując rozum, jako największe nieszczęście cywilizacji i największe ograniczenie człowieka. Okazuje się, że w praktyce nasza kultura nie wypracowała żadnych narzędzi obrony przed postępem tego procesu.
Pozdrawiam!
belizareusz napisał(a):
11 maja 2014 at 16:48 -
Chylę czoła przed erudycją autora. Trzeba by być nie lada znawcą tematu, by czepiać się czegokolwiek w tekście.
Moja watpliwość jest następująca: Co z tego tekstu wynika, dla chcących tworzyć świeckie państwo? To jest raczej zaproszenie do filozoficzno-teologicznego sporu na akademickim poziomie. Sporu, z którego nic nie wyniknie, poza tym, że nobilituje teologię jako źródło moralności, a tym samym czyni teologów stroną w stanowieniu norm prawnych.
Czy to jest ciąg dalszy zapraszania ateistów do dialogu z religiantami? Czy ten dialog ma polegać na wspólnym określeniu, które fragmenty Pisma Św. należy przyjąć za wykładnię prawa i obyczaju, a które nie?
Po zejściu na psy portalu racjonalista.pl staram się znaleść stronę, na której teksty krytyczne wobec KK nie będą pisane z pozycji „przepraszam, że żyję”. Z drugiej strony, „czarny PR”, dowodzący jaki to KK jest „be” należy chyba zostawić Faktom i Mitom. Oczekuję więc tekstów, które będą „białym PR-em” dla laicyzacji i ateistów.
Tekstów, a nie migoczących obrazków.
Zbigniew P. Szczęsny napisał(a):
11 maja 2014 at 20:54 -
Dziękuję za komentarz!
Po pierwsze, na tej witrynie autorzy sami odpowiadają za swoje teksty – poglądy w nich wyrażane nie są jakimś oficjalnym stanowiskiem KA. Stanowiska oficjalne są zawsze komunikowane jako takie.
Co do meritum. Moim zamierzeniem było podkreślenie, że w przypadku prób tzw. konstruktywnego dialogu z Kościołem jest się skazanym na swego rodzaju walkę z ruchomym celem. Kościół nawykł do zmian stanowiska i do sprytnego schodzenia z celu wszędzie tam, gdzie nie czuje się silny. Natomiast tam, gdzie czuje się silny – stara się przede wszystkim wszelkimi sposobami uciszyć przeciwnika. Mamy zatem próbę kryminalizacji zarówno aborcji jak terapii in vitro oraz schodzenie z linii strzału tam, gdzie próbuje się podjąć jakąś merytoryczną dyskusję. To powinno dać do myślenia tym wszystkim, którzy spodziewają się po Kościele „podjęcia rzeczowej debaty”. Nic z tego – niczym oślizgły wąż wymknię się z ręki i tych swoich mówców, którzy stają się nieznośni przesunie rząd do tyłu a wystawi nowych, pięknoustych, dalej starając się wygrywać taktycznie nawet drobne potyczki prawne.
Bo cały czas powtarzam – w przypadku Kościoła mamy w ostatnich latach zwrot – i trzeba to zrozumieć. Uważam np. że środowisko p. Dominiczaka czy p. Agnosiewicza tego jeszcze nie zrozumiało – że nastąpiła w Kościele zmiana zasadnicza. To widać w stopniowym, lecz nieustępliwym wycofywaniem się Kościoła z postanowień II Soboru Watykańskiego. Uważam, że Kościół po upadku komunizmu realizuje podobny scenariusz, co wielki kapitał – na swój sposób wycofuje się z umowy, jaką zawarł z liberalną demokracją po II Wojnie Światowej. Tak samo, jak wielki kapitał – w imię obrony przed postępem komunizmu zgodził się na socjalemokrację dobrobytu, która na naszych oczach wali się w gruzy ustępując coraz bardziej grabieżczym i antyspołecznym formom wyzysku, tak Kościół wycofuje się z konsensusu, jaki musiał zawrzeć z demokracją coraz częściej i corazj jawniej kontestując oświeceniowe zdobycza. Uważam, że jest to proces wyjątkowo niebezpieczny i powinno się z niego dobrze zdawać sprawę. Jednak w prywatnych rozmowach często trudno jest to jakoś rozsądnie ująć i wyrazić. Brakuje argumentów albo są one trywialne. Sądzą, że mój tekst trochę takich mniej trywialnych argumentów do poważnej dyskusji dostarcza.
Pozdrawiam!
belizareusz napisał(a):
11 maja 2014 at 22:00 -
> „Bo cały czas powtarzam – w przypadku Kościoła mamy w ostatnich latach zwrot – i trzeba to zrozumieć. Uważam np. że środowisko p. Dominiczaka czy p. Agnosiewicza tego jeszcze nie zrozumiało – że nastąpiła w Kościele zmiana zasadnicza. ”
Ale właśnie M.Agnosiewicz wykonał woltę, bo uważa, że kościół Franciszka zmienił się zasadniczo – w pożądanym przez laicyzm kierunku! – więc należy złagodzić (sic!) krytykę i szukać konsensusu….
Zdaniem wielu (w tym moim) to tylko takie zagranie dla galerii, sztuczka PR-owa, poza ogólnikowymi banałami i apelami pozbawiona konkretów. Dlatego koncepcja D.Kędziory – dialogu z KK – zbulwersowała mnie.
Pana odpowiedź na mój komentarz uważam za wysoce zadowalającą, ze stanowiskiem, które Pan zaprezentował zgadzam się w całej rozciągłości.
Zbigniew P. Szczęsny napisał(a):
11 maja 2014 at 23:14 -
Sądzę, że Mariusz Agnosiewicz, którego bardzo szanuję – dał się zwieść. Nie on pierwszy z resztą. To stara taktyka – jak na ubeckim przesłuchaniu – dwóch papieży złych a potem jeden „dobry”… wicie, rozumiecie…
Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś doprowadzić do debaty z Mariuszem Agnosiewiczem, w której wymienimy argumenty. Póki co o taką debatę trudno – oststno dostaliśmy 'bęcki’ od p. Dominiczaka, który nazajutrz po tym, jak perorował u nas na panalu podczas „Dni Ateizmu” na innej debacie dnia następnego nazwał nas „oszołomami” – było nam przykro, ale to jest niestety taka jakaś dziwna zajadłość, która się czasem ujawnia wśród ludzi, którzy mają o sobie wysokie mniemanie. Nie moge się poszczycić aż takim dorobkiem, jak pan Dominiczak, niemniej jednak uważam, że tkwi w błędzie sądząc, że tzw. laikat kościelny ma w ogóle coś do gadania – przynajmniej w polskim kościele. On chce tak „moderować” ten laikat, chyba pomny pamięci tzw. Klubów Inteligencji Katolickiej – dość jest to zabawne w ogóle, co on sobie na ten temat wyobraża – szkoda tylko, że ma do tego taki niesłychanie poważny stosunek.
Pozdrawiam!
belizareusz napisał(a):
12 maja 2014 at 14:56 -
Nie miałem osobistego kontaktu z M.A, tym niemniej skłonny jestem podzielać Pańskie zdanie.
Co do drugiego pana, znam go tylko z jego publikacji oraz notki biograficznej w Wiki, więc nie odważę się oceniać go „zaocznie”, wskażę tylko, że żywię głęboką nieufność wobec osób, których autorytet pochodzi z udziału w licznych projektach, w których często dobre chęci (oraz przekonanie o własnej nieomylności) zastępują kompetencje.
A epitety zamiast argumentów – normalka…
belizareusz napisał(a):
12 maja 2014 at 15:17 -
Nie miałem okazji znać osobiście M.Agnosiewicza, jestem skłonny zgodzić się z Pana opinią.
Co do drugiej osoby, znam tylko kilka dawnych tekstów A.Dominiczaka, oraz notkę biograficzną na Wiki, więc nie odważę się na „zaoczną” krytykę. Wspomnę tylko, że żywię głęboką nieufność wobec autorytetów, zbudowanych na uczestnictwie w wielu różnych projektach, gdzie często dobre chęci (i przekonanie o własnej nieomylności) zastępują kompetencje.
A epitety zamiast argumentów – normalka…